Początkowo chciałem startować na dłuższym dystansie, jednak fakt, że i tak nie dam rady zrobić generalki sprawił, iż zmieniłem dystans. Na starcie szybko przebiłem się do czołówki, jednak na rozjeździe wszyscy pojechali prosto, a ja zostałem sam na asfalcie. Broniłem się dzielnie aż do najdłuższego zjazdu na poligonie, gdzie doszedł mnie Gekon i kolega z teamu Rybczyńskich. W trójkę na zmianach jechaliśmy kawał nadwarciańskiego szlaku, gdzie powoli odpadł Gekon. W dwójkę trzymaliśmy się dzielnie, co jakiś czas widząc zbliżających się z tyłu kolarzy. Nie pozwoliliśmy jednak nikomu dojść dość blisko na atak. W okolicach Moraska poczułem się jak w domu i wyszedłem na prowadzenie. Na koniec pozostała błotnista droga dookoła wysypiska, gdzie przewaga tylko się umocniła. Dojechałem samotnie na metę, a tam czekał już Piotr Kurek z gratulacjami i dziennikarze z dyktafonami :P W nagrodę dostałem kawałek szkła, miód i masaż, a w tomboli zestaw noży :)
Modny ostatnio singiel pod Smrekiem, rzeczywiście jest wart odwiedzenia. Początkowy płaski odcinek i długi podjazd asfaltem zniechęca, ale to co dzieje się później to czysta poezja :) Bardzo ciekawie zaprojektowana trasa, stosunkowo małe prędkości wydają się ogromne, gdy jedziemy ciasno między drzewami. Zrobiłem 3 okrążenia trasy, a następnie zjazd do Nowego Miasta po jedzenie.
Całą noc i ranek padało, więc wybraliśmy się pieszo na zamek Chojnik. Podczas zwiedzania przestało padać, więc szybko wróciliśmy do schroniska by jechać na rower. Podczas przejażdżki oczywiście znów zaczęło padać.
Miał być rozjazd po maratonie, ale jak zwykle nie wyszło :P Pojechaliśmy ze Zbychem, Wojtkiem i Luxim do Przesieki, gdzie wakacje spędzał ich kolega Colin. Byliśmy jednak tak blisko podjazdu na Odrodzenie, że nie mogliśmy sobie odmówić tej przyjemności. Podjazd prawie od samego dołu Przesieki aż na 1236 metrów to jeden z najtrudniejszych podjazdów szosowych w Polsce. W schronisku gumowaty gofr i szybki zjazd z prędkością max 75km/h - mój nowy rekord :)
Wreszcie przyszło mi się zmierzyć z owianą legendami trasą w głuszycy. Początek bardzo lajtowy, dużo asfaltu po mieście, ale później zaczął się długi szutrowy podjazd, a po nim hardcorowy singiel trawersem. Nie czułem jeszcze roweru i nie jechało się dobrze, jednak z każdym kilometrem było lepiej. Dalej zapamiętałem fajną interwałową traskę wzdłuż granicy czeskiej. Jakieś 20km przed metą podczas podjazdu pod Wielką Sowę zerwała się linka tylnej przerzutki i od tej pory z tyłu miałem tylko jedno przełożenie. Resztę podjazdu i wszystkie kolejne trzeba było robić z buta. Po długich męczarniach jakoś udało się dojechać :) 32 open, 15m2 czas: 05:56:02.533